„Sto lat! Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku. Przeszłam wiele, doświadczyłam i dobra, i zła, ale chyba więcej dobra.
Nie pamiętam lat dziecinnych, które spędziłam w małej miejscowości niedaleko Kielc. Urodziłam się 14 marca 1921 r. Miałam liczne rodzeństwo (4 siostry i 2 braci), które już nie żyje. Gdy byłam dzieckiem, moi rodzice postanowili opuścić miejsce zamieszkania i wyruszyć aż na Wołyń, gdzie można było tanio kupić więcej ziemi. Zamieszkaliśmy we wsi Purbejówka niedaleko Antonówki w woj. rówieńskim (Równe).
Do szkoły podstawowej chodziłam wiele kilometrów. Pamiętam jeszcze swoich nauczycieli, nie zapomniałam ich nazwisk. W szkole przeważali Polacy, Ukraińców było niewielu. Lubiłam się uczyć, niestety rodziców nie było stać na wysłanie mnie do szkoły średniej, mimo że należałam do piątkowych uczennic. Za naukę, internat trzeba było płacić, tylko nieliczni mogli się kształcić. Do kościoła chodziliśmy daleko, w jedną stronę około 10 kilometrów.
Większość Polaków utrzymywała się z pracy na roli.
Sytuacja zmieniła się po 1939 r. Pamiętam, jak do mojej miejscowości oraz okolicznych wsi wkroczyli żołnierze NKWD i aresztowali rodziny leśniczego, gajowego, nauczycieli. Zatrzymanych Polaków wywieziono na Sybir. Aresztowań dokonywano najczęściej nocą. Moja najlepsza koleżanka Wanda (dowiedziałam się po latach) trafił z rodziną na Sybir, potem dostała się do armii Andersa, z którą zawędrowała aż do Anglii.
W 1940 r. wyszłam za mąż. Wkrótce zostałam mamą gromadki dzieci.
W 1943 r. zaczęły dochodzić do nas straszne wieści, że w okolicznych wsiach bandy Ukraińców mordują Polaków. Liczyliśmy na to, że sytuacji się zmieni, dojdzie do wyciszenia niepokojów. Żyliśmy w zgodzie z Ukraińcami, których w mojej wsi było niewielu.
Niestety, latem 1943 r. łuny pożarów stały się już widoczne, szczególnie nocami. Wiedzieliśmy, że wkrótce bandyci dotrą do nas. Noce spędzaliśmy poza domem, spaliśmy w zbożu. Dopiero rano wracaliśmy do domu.
Świadkowie zbrodni, którym udało się uciec opowiadali, że Ukraińcy siekierami zabijali zaskoczonych nocą Polaków. Bandyci nikogo nie oszczędzali, a potem palili domy, budynki gospodarcze. Nam udało się uniknąć śmierci, dzięki ostrzeżeniu jednego z Ukraińców. To on poinformował mojego męża, której nocy ukraińscy bandyci napadną na naszą wieś. Wkrótce my i nasi sąsiedzi Polacy musieliśmy już na zawsze opuścić swoje domy. Ukryci w zbożu, widzieliśmy, jak płonie nasza wieś. Rankiem dotarliśmy do stacji kolejowej, gdzie czekał już na nas pociąg towarowy, podstawiony wcześniej przez Niemców.
Tym pociągiem, tak jak bydło, dojechaliśmy na Śląsk. Każdą rodzinę uciekinierów Niemcy skierowali do różnych obozów pracy. My trafiliśmy do obozu w Tychach. Mąż pracował w niemieckiej fabryce papieru, ja zajmowałam się dziećmi, które często chorowały. Przyczyną chorób był głód, zimno, brak podstawowych środków higienicznych. Później udało nam się zamieszkać w Kolonii Woźnickiej, gdzie mąż został zatrudniony przez Niemców przy wyrębie lasu. Ja znalazłam pracę u niemieckich gospodarzy (żniwa, wykopki). Zapłatą był bochenek chleba, niekiedy mleko czy ziemniaki. Po wyzwoleniu, tj. w 1945 r. Urząd Miejski w Lublińcu skierował nas do Sierakowa Śląskiego, gdzie zamieszkaliśmy.
Początki nie były łatwe. Musieliśmy zaczynać nowe życie od podstaw. Brakowało wszystkiego: żywności, opału, ubrań dla dzieci. Ziemia, którą otrzymaliśmy od Rządu Polskiego w ramach rekompensaty za mienie zostawione na Wołyniu, dostarczała nam produktów potrzebnych do życia.
Wychowaliśmy z mężem sześcioro dzieci. Każde dziecko zdobyło odpowiednie wykształcenie i zawód.
Szkoda tylko, ze mój mąż nie doczekał lepszych czasów, nie zobaczył wszystkich wnuków i prawnuków. Nie zamieszkał w nowym domu, który budowaliśmy razem. Zmarł bowiem w 1973 r.
Ja doczekałam się wielu wnuków, bo jedenaściorga, siedemnaściorga prawnuków i wielu praprawnuków. Wśród tej licznej gromady są nauczyciele, inżynierowie, prawnicy, ekonomiści, pielęgniarka a także pracownicy innych grup zawodowych.
Cieszę się, że moje marzenie, dotyczące kształcenia się, mogły zrealizować moje dzieci, wnuki i prawnuki.”
(Treść otrzymano i opublikowano bez zmian)
Jolanta Kuczyńska-Maj
zastępca kierownika USC Ciasna